czwartek, 20 listopada 2014

Nagorno Karabakh - w drodze

12 listopada w Nagorno Karabachu postrzelono helikopter. Informacja stawia weekendowy wyjazd pod znakiem zapytania. Akurat teraz? Jak to? No nic, trzeba wybadać sprawę w ambasadzie.
W ambasadzie wieść o helikopterze przyjmują dość spokojnie. Co prawda, to pierwszy od dawna atak Azerbejdżanu na (Armeńskie) siły powietrze, lecz wygląda na to, że helikopter przekraczając granicę świadomie wystawił się na niebezpieczeństwo. "Wojna na granicy, w centrum spokojnie" Tyle nam wystarcza. Płacimy za wizę (3000 dram), papierek wydają od ręki. Jedziemy!

Autostopem. Podróż autostopem po Kaukazie jest jak bułka z masłem. W zasadzie nie trzeba nawet machać ręką, by zatrzymać wszystko co drogą przejeżdża: autobus, betoniarkę, konwój weselny, czy wóz wojskowy.

Liczby (szacunkowo):
Natężenie ruchu na głównej drodze Goris-Stepanakert: 0.2 [pojazd/minutę]
W tym:
Udział procentowy pojazdów marki łada: 25%
Udział procentowy żołnierzy wśród kierowców: 50%
Skuteczność zatrzymania pojazdu: 95%
Co daje prawdopodobieństwo, że stojąc przez godzinę przy drodze, co najmniej jeden żołnierz jadący ładą podwiezie do celu.
(Natężenie ruchu na głównej drodze łączącej północ z południem Armenii jest, konieszna, dużo większe. Na podwózkę nie czekamy dłużej niż 30 sekund)
Stara, dobra łada
Żołnierz zawiezie do celu, znajdzie nocleg, nakarmi
Pajęczynka. Nieodłączny element drogowego krajobrazu.

Po co pchać się do Karabachu, gdy tam wojna?
Otóż Karabach to bez dwóch zdań ta bardziej atrakcyjna część Armenii!
Armenii? Ale Wikipedia stwierdza przynależność do Azerbejdżanu...
Z własnych obserwacji:
W Nagornym Karabachu mówi się po ormiańsku, płaci się ormiańskimi dramami, po ulicach chodzą ormiańscy żołnierze. Z wizą Karabachu w paszporcie można zapomnieć o podróży do Baku. Dla mnie Karabach jest Armeński. Dla jego mieszkańców - też.

Ta bardziej atrakcyjna część Armenii = Kirgistan+Irlandia+Nowa Zelandia

Droga do Szuszi
Hobbiton. Jamy wydrążone w ziemi jeszcze 200 lat temu dawały schronienie mieszkańcom wioski.
 Gandzasar. Na drugim planie - odpowiednik polskiego Giewontu
Gdzieś po drodze

To, co atrakcyjne, to to nietknięte ludzką ręką. Armeńskie miasta, za wyjątkiem centrum Erewania i Stepanakertu, są biedne, zaniedbane. Paskudne.
Goris

Kto mieszka w kraju przez dziesiątki lat dręczonym wojną? Okazuje się, że niechęć opuszczenia domu jest silniejsza niż strach, do którego można było przez lata przywyknąć. Stepanakert, stolica Karabachu, to miasto ładnych, nowych budynków. Rząd zachęca imigrantów stawiając bloki, jakich mało nawet w samym Erewaniu. Pomijając widok wszędzie obecnych żołnierzy, w mieście toczy się całkiem spokojne życie.

W drodze do Karabachu warto zwiedzić południe Armenii. Goris, Tatev, Noravank, Jermuk, Kor Wirap to te ważniejsze miejsca, do których i nam udaje się trafić.
Goris, skalne miasto

Do klasztoru w Tatevie można dostać się kolejką liniową. Z kolei kierowcy czujący się na siłach mogą pokonać trasę na czterech kołach.
Tatev - kolejka
Tatev - klasztor

Mieszkając w klimacie podzwrotnikowym nigdy nie wiesz, czy dziś wystarczy sam T-shirt, czy już trzeba kalesony. I tak w południe wygrzewamy twarze w Tatevskim słońcu, a parę godzin później, w drodze do Jermuk, załączamy kaloryfery.
Droga do Jermuk

Jazda autostopem po Armenii może być przyjemna (dla znających język rosyjski), komfortowa (dla posiadających gaz pieprzowy), widowiskowa (w zależności od umiejętności kierowcy), łatwa (bo taka po prostu jest), edukująca..
Edukująca?
Tak! Bo była lekcja z historii, była lekcja z polityki. I tak dowiadujemy się,
"że Rosja nigdy nikogo nie zaatakowała, że Rosja tylko się broniła, że Ukraina powinna szukać demokracji w unii z Rosją (...), USA? Mój Panie, najlepiej wysadzić w powietrze!!
(...) że historia jest jedna, prawdziwa i obiektywna!"
Jaka?
"Radziecka, oczywiście!"
Mówił producent sera z Goris.

P.S. A dla tych, co szukają pomysłu na biznes, podpowiadam: utylizacja złomu w Armenii - Zło(ty) interes!






poniedziałek, 29 września 2014

jeszcze nie Europa

Studia się kończą, a ja liczbę warszawskich pubów mogę policzyć na palcach jednej ręki. Noo, może dwóch. Imprezy? Kluby? Coś, czasem. Będzie co wspominać, jasne. Te bliższe przyjaźnie. Kilka trudniejszych egzaminów. I budowę schodów przed ITC.

Chcę zakończyć studia miłym akcentem. Jadę na wschód!

Kierunek - Armenia

Mieszkanie?
Z początku był akademik. Wymagania do akademika były dwa: własny pokój i swobodny dostęp do pomieszczeń sanitarnych. Mieszkając w klimacie podzwrotnikowym, codzienną potrzebę kąpieli uważam za zasadną. Okazuje się, że taka nie musi być. Z łazienki można było skorzystać, owszem, ale tylko w wybrane dni tygodnia.
??
To chociaż zęby!
Do zębów są umywalki w pokojach. Obsługa takiej umywalki wcale nie jest oczywista. Oczywiste jest jednak to, że producenci umywalek przewidują, że do ich sprawnego działania trzeba wyposażyć się w drewniany kij. Na piętrze 20 pokoi, 20 umywalek i 20 identycznych kijów. Kij jest w pakiecie, czy użytkowniku-radź sobie sam? Tego nie wiem. Mój uległ wypadkowi, ale z problemem poradziłam sobie po inżyniersku.
 Z problemem poradziłam sobie po inżyniersku.

Kij w pakiecie.

Gdy oprócz problemu sanitarnego okazało się, że: toaleta nie funkcjonuje - bo remont, internet jest - ale w godzinach 16-17, a mieszkańcy akademika mówią po angielsku równie dobrze jak ja w suahili, pozostawiłam problem kija i zmieniłam adres.
Teraz mieszkam w domu. Jest toaleta, jest łazienka, a woda czasem jest ciepła.

Studia?
State Engineering University of Armenia, główna uczelnia techniczna w kraju, oferuje kształcenie dla inżynierów z kraju i z zagranicy. Z zagranicy jest nas dokładnie dwoje. Bez znajomości ormiańskiego, a co najmniej rosyjskiego, pojawianie się na zajęciach jest jednak bezzasadne.

-Panie Profesorze, przyjechała studentka, z Polski, będzie studiować na naszym wydziale.
-Ale jak?

Chce się uczyć? Niech się uczy! ale najpierw ormiańskiego. Nie zna? Nie wiem, załatwcie to jakoś. jak?.. referatem może.
Profesorowie są poirytowani, nie znają angielskiego.
Więc piszę referaty, czytam podręczniki, sama, w domu. A egzaminy? tak, będą, w styczniu, z pomocą google-translate.

State Engineering University of Armenia

Szkolnictwo wyższe jest płatne. Z opłaty zwolnieni są jedynie najwybitniejsi. Mimo, że przeciętna pensja w stolicy to 250€, a koszty życia nie odbiegają diametralnie od polskich, od początku pobytu tutaj spotykam wielu wykształconych ludzi. Pierwszego dnia, w akademiku, wdaję się w rozmowę z panią sprzątającą korytarz. Łamanym rosyjskim tłumaczę, że przyjechałam na studia, studiuję energetykę.
O, to tak jak ja! Tylko ja skończyłam w '95.
Pani inżynier sprzątająca korytarz cieszy się, że spotyka kogoś o podobnym wykształceniu. Zaczyna wspominać studia, zdaje się nie widzieć szoku na mojej twarzy. To przecież taka naturalna kolej rzeczy, 5 lat trudnych, płatnych studiów, po których dyplomem inżyniera można wytrzeć podłogę w hotelowej łazience.

Trzy tygodnie później do listy z panią inżynier dołącza pan architekt, taksówkarz. I lekarz pediatra, również zamiatająca podłogi. Z tym, że hotel jest ładny i nowy.

CO DO CHOLERY?!

Pytam studentów jak wyobrażają sobie życie tu, w Armenii, po studiach. Po elektrycznym, jak ja.

Jeden ma dziadka na wydziale, szczęściarz, będzie mógł zostać na uczelni. Niektórzy, z angielskim, chcą uciec za granicę. A reszta? prawdopodobnie zasili szeregi sprzątaczek, przy odrobinie szczęścia - gdzieś w centrum.

Studia drugiego stopnia kończy niewielu. Moja grupa liczy zaledwie 7 osób, w tym zaledwie 2 mężczyzn. Na elektrycznym??
Tak, na elektrycznym. W Armenii jest wojna. Służba wojskowa jest obowiązkowa i trwa 2 lata. Tym sposobem kierunki - nawet te inżynierskie - oblegane są głównie przez kobiety.
Czy służby da się uniknąć?
Kolega, Ormianin, zna płynnie 3 języki. Marzy o wyjeździe do Europy, ubiega się o wyjazd z Erasmusem. Jego podanie zostaje jednak odrzucone. Dlaczego? Boją się dezercji.

Armenia jest biedna i walczy z bezrobociem. Ale to nie tylko wynik wojen i problemów dyplomacji. W '88 roku kraj nawiedza potężne trzęsienie ziemi. Konsekwencje odczuwalne są przez następne kilka lat. Jeszcze w roku '93 w Erewaniu nie ma wody, nie ma gazu, nie ma elektryczności.
Znajoma Ormianka mieszkająca wtedy w stolicy wspomina, jak odrabiała lekcje przy świeczce. W tym samym czasie, gdzieś w zapomnianej wsi w Polsce, nadaje kolorowy telewizor.

Mimo, ze geograficznie przynależy do Azji, Armenia dostaje zaproszenie przystąpienia do współpracy gospodarczej z Unią Europejską. Zaproszenie zostaje odrzucone, władze postanawiają nawiązać bliższą współpracę z Rosją. Mają ku temu powody - Rosja to jej główny partner handlowy i inwestor. Przyłączenie do Unii Celnej daje obustronne korzyści: dla Armenii - bo w zamian za odrzucenie propozycji UE, Putin obniża ceny gazu; dla Rosji - bo całkowicie przejmują kontrolę nad Ormiańskim sektorem gazowym.
Ormianie chcą się czuć Europejczykami, ale Europejczykami po prostu - nie są. Nie tylko ze względów geograficznych. Nie tylko ze względów politycznych. Ale chociażby z tych, że takim autobusem na żadną europejską autostradę - po prostu nie wjadą.


niedziela, 31 sierpnia 2014

Imperium

Lubię Kapuścińskiego. Przypadowo tuż przed wyjazdem wpada mi w ręce "Imperium". Nie mam wiele czasu, ale zaglądam. Związek Radziecki, pierestrojka, Gorbaczow, przewracam kartki, Ukraina, Kazachstan, Kirgistan, powstające nowe republiki, czytam, chłonę. Bo "Imperium" to zbiór notatek z podróży po ZSRR. Podróży odbytych na przestrzeni kilkudziesięciu lat - choć zebranych głównie podczas pierestrojki. Powstające w tym czasie republiki są odbiciem upadającego Związku Radzieckiego. Odbiciem państwa, czyli też jego historii, jego ludzi, jego władzy.

No to proszę:

"Pociąg jedzie w świetlaną przyszłość. Prowadzi go Lenin. Nagle - stop, dalej nie ma torów. Lenin wezwał do dodatkowej pracy w soboty, położono szyny i pociąg jechał dalej. Teraz poprowadził go Stalin. Znów skończyła się droga. Stalin kazał rozstrzelać połowę konduktorów i pasażerów, a resztę zmusił do kładzenia nowych torów. Pociąg ruszył. Stalina zastąpił Chruszczow, a kiedy skończyły się szyny, polecił rozbierać te, po których pociąg już przejechał, i układać je przed parowozem. Chruszczowa zamienił Breżniew. Kiedy znowu skończył się tor, Breżniew decyduje się zasłonić okna i tak kołysać wagonami, żeby pasażerowie myśleli, iż pociąg jedzie dalej".
(J.Boriew - "Staliniada")

Kirgizi tworzą swoje państwo, lecz jest to proces powolny, pociąg chce się rozpędzić, lecz droga co chwilę kończy się, brakuje torów. Zyskują autonomiczność, lecz wciąż są zależni od nastrojów panujących w Rosji. Przemysł? Słabo. Rolnictwo? Lepiej. Głównie ziemniaki, zboże, bawełna. Ale tereny są górzyste, nie sprzyjające uprawom. Mieli złoto. Szybko wywęszyły to firmy zachodnie i wykupiły udziały. Ale oprócz ziemniaków, baranów i złota, Kirgizi produkują energię elektryczną - na taką skalę, że mogą ją eksportować. To już coś.
 DSO
 90% produkcji energii odbywa się w elektrowniach wodnych
Budujemy się, choć powoli. Karakol, jedno z większych miast Kirgistanu.
Wieś nad Issyk-kul
Wystrój wnętrz
Jurty

Kirgiskie jurty to wcale nie przeżytek. Są, gdyż turyści z zachodu chętnie zapłacą sporo somów za taką atrakcję. Są, bo bieda, bo nie stać na murowany dom. Jurta jest dobra na start. Gdy już wyciągnie się odpowiednią ilość banknotów od białych turystów w ramach prowadzonej "agroturystyki", stawia się dom.
A jacy to turyści chcą przyjeżdżać do Kirgistanu? A Niemcy, i Francuzi. Trochę Anglików. I garstka Polaków. Ale wciąż - mało.
Gdyby do Kirgistanu przyjeżdżało tylu turystów co na Bali, jurtowy biznes mógłby dawać dobry pieniądz. Jednak faktem jest, że przeciętny turysta jadąc na wakacje oczekuje ciepłego morza, palm i dobrych drinków. Z tych trzech warunków Kirgistan spełnia jedynie trzeci, i to tylko jeśli drinki zastąpi się czystą, a dobre - tanią.
Do Kirgistanu nigdy nie przyjedzie tylu turystów co na Bali, a wynajem campu jurt, choćby pięciogwiazdkowych, nie uczyni z Kirgiza magnata.

Drogi. W Kirgistanie drogi są w dobrej kondycji, w każdym kierunku do dyspozycji 2 pasy. Cóż z tego, kiedy dałoby się je policzyć na palcach jednej ręki. Drogi łączą większe miasta, w ten sposób można dojechać z Almaty do Biszkeku, z Biszkeku do Karakolu, do Osh, do Narynu. To by było na tyle. Łącznie 4. A reszta kraju? Reszta kraju jest pokryta siecią dróg oczekujących na budowę. Utwardzona, wysypana kamieniami nawierzchnia, często staje się sezonowo nieprzejezdna. Tak jest w przypadku Torugart Pass, przełęczy na granicy chińsko-kirgiskiej. Położona na wysokości 3700m, jest uważana za jedną z najbardziej logistycznie niebezpiecznych przejść granicznych na świecie. Tu ruch jest jednostronny, oznacza to, że Kirgizi mogą przedostać się do Chin tylko w godzinach przedpołudniowych, podczas gdy po południu zielone światło zapala się Chińczykom. Nie jest to jednak jedyna uciążliwość na tej trasie. Przekroczenie granicy wiąże się z uzyskaniem masy pozwoleń porządnie obciążających kieszeń, co skutecznie zniechęca tubylców przed migracją.
My zatrzymujemy się w Narynie, 180 km od granicy z Chinami. Poniżej, Karakol-Naryn.
 
 
 

Trasa z Karakolu do Narynu wiedzie początkowo wzdłuż ogromnego jeziora Issyk-kul - najbardziej popularnej atrakcji turystycznej Kirgistanu. Im dalej na południe, tym krajobraz bardziej suchy, monotonny, gdzieniegdzie mija się wysuszoną rzekę, tu czy ówdzie osadę złożoną z kilku jurt. Osady powstaną tam, gdzie jest woda, gdzie płynie rzeka. W Europie nikt nie myśli o tym, że mogłoby nagle wody zabraknąć. Owszem, nieraz brakuje pieniędzy. Ale czy ktoś żebrze o wodę? Tu, w Azji Środkowej, gdzie kilometrami ciągną się tereny spalone słońcem, gwarantem przetrwania jest nie praca, nie pieniądz, lecz kropla wody.
Im dalej na południe, tym krajobraz bardziej suchy
 
Zielono nad Issyk-kul
??
To nie jest ani opuszczone, starożytne miasteczko, ani inny skansen. Po półksiężycach rozpoznaję cmentarz muzułmański. Z pewnej, nieznanej mi zasady, stawiane daleko od miast. Ależ robią wrażenie!

Cmentarze


Do Narynu jedziemy odwiedzić Tash Rabat, jeden z nielicznych zabytków w kraju zachowany z okresu, gdy szlakiem jedwabnym do Europy sunęły karawany z przyprawami. Zanim jednak fortecę opanowali znużeni podróżą kupcy, prawdopodobnie funkcjonowała jako siedziba buddyjskich mnichów. Poniżej, Tash Rabat i okolice.
Jeszcze chwila za kierownicą. Tym razem trasa Biszkek-Osh, bez wątpienia najbardziej malownicza w Kirgistanie. Dystans mierzymy w godzinach, ten trwa 12. Kursy do Osh można odbyć jedynie z share taxi. Kierowca odjedzie gdy samochód (zwykle 7-8 osobowy) zapełni się, w myśl standardowej zasady rządzącej transportem w krajach trzeciego świata.
Trasa wiedzie przez góry. Radzieccy inżynierowie przebijają się przez góry budując tunele. Tunel ma 2 końce i wygląda normalnie. Od kierowcy dowiadujemy się, że nie coś nie gra:
Jakiś czas temu z jakiegoś powodu tunel zakorkował się. Auta stały sznurami w obu kierunkach, ruch zamarł na kilkanaście minut. Jeden kierowca ciężarówki nie zgasił silnika. Gdy po jakimś czasie ruch na trasie przywrócono, okazało się, że nie wszyscy przeżyli kontakt z tlenkiem węgla. Tunel nie ma wentylacji!
Już nic więcej nie piszę, wrzucam pocztówki (poniżej, trasa Biszkek-Osh).