sobota, 21 maja 2016

Raj nieutracony

Do Europy jeździ się oglądać miasta. Paryż, Londyn, Rzym. Do Indonezji przyjeżdża się oglądać naturę. Rajskie wyspy, dżungle, i wulkany. Miasta omija się szerokim łukiem. Paskudztwa bez ładu i planu, pęcznieją od budynków stawianych byle jak i byle gdzie. Posiadają funkcję użytkową, lecz z pewnością nie estetyczną, bez parków, bez skwerków, oczek wodnych, ławek czy wreszcie porządnych chodników. Gdzieś tam wije się rzeka, wędrujące szambo. Kiła i rzeżucha. 
Zatłoczone, brudne, brzydkie, (....) i niezachęcające.

Mimo wszystko do Indonezji wciąż przyjeżdżać warto, a powodów jest co najmniej kilka.

Raj jeszcze nieutracony

To, co czyni Papuę tak atrakcyjną, to jej niedostępność. Znacznie oddalona od reszty kraju, jest dużo rzadziej wybieranym kierunkiem niż łatwo dostępne, silnie rozwinięte turystycznie i - sporo tańsze - Bali. Infrastruktura dopiero się tworzy. Jakiś czas temu rozpoczęto budowę pierwszej drogi łączącej nadmorską Jayapurę ze znajdującą się w centralnej części wyspy Wameną. Górzysty teren i gęsta dżungla nie ułatwiały zadania, projekt spotkał jednak inny problem - powódź. Drogi lądowej wciąż nie ma. W efekcie rejon zamieszkiwany przez ponad 300000 ludzi jest wyizolowany, a jedynym sposobem, by do niego dotrzeć, dowieźć ryż, telewizor czy papier toaletowy, jest lot z jednym z przewoźników z czarnej listy. Najbardziej narażone na wypadki są duże samoloty cargo - pas startowy w Wamenie jest za krótki.
Czarna lista azjatyckich przewoźników jest jednak mniej groźna niż brzmi. Scenariusze wypadków są nudnie podobne. Samolot lądując przekroczył pas startowy, samolot lądując nie trafił w pas startowy, samolot lądując zderzył się z wałęsającą się po startowym pasie krową. Ofiary śmiertelne wśród ludzi to rzadkość. Poszkodowany jest samolot, czasem krowa.
A ryż na Papuę dowieźć trzeba, bo popyt jest duży. Dawniej jadano tradycyjnie: mięso, ryż. Od kiedy odstawiono mięso, ostał się sam ryż. W praktyce papuański kanibalizm wygasł jakieś 50 lat temu. Teraz na wyspie jest bezpiecznie. Oczywiście, warto mieć na uwadze wysokie zagrożenie malarią, najwyższy w Azji stopień zarażenia wirusem HIV, dzikie zwierzęta, samoloty z czarnej listy i tsunami, ale już nie trzeba obawiać się ludzi.:) 
Chociaż era kanibali już wygasła, era dzikich plemion wciąż trwa, a sposoby trafienia do nich są co najmniej dwa.  Dla mniej wymagających podróżników oznacza to wyprawę po Baliem Valley wokół Wameny. Za odpowiednią opłatą miejscowi biznesmeni polujący na nielicznych turystów zrzucą noszone zwykle t-shirty na rzecz przepaski na biodrach, a nawet zatańczą wokół ogniska. Chcąc zobaczyć "dzikusa, który białego jeszcze na oczy nie widział", czyli przeżyć tzw. "first contact experience", należy zapłacić więcej. Podobno dobry biznes.
Dla bardziej zaciętych podróżników oznacza to tydzień drogi marszu na północ od Wameny. Tu t-shirtów już nie ma, a właściciele przepasek na biodrach śpią na drzewach. Dziecięce marzenia się spełniają!
A za dzicz się płaci, i to dużo. Paradoksalnie, to nie luksusy kosztują najwięcej, lecz domek z bambusa czy kąpiel w rzece. Hotelowe gwiazdki rozdaje otoczenie. I tak chcąc spojrzeć na przyrodę w jej najbardziej dziewiczej postaci, decydujemy się wyjechać na Raja Ampat - archipelag 1500 wysp na Pacyfiku w zachodniej, indonezyjskiej części Nowej Gwinei. 

Europejskich odpowiedników Raja Ampat już nie ma. Miejsca jak to zdążyły przyciągnąć chmarę turystów, ci z kolei sprzedawców kukurydzy, Tajki i ich masaż. Jeszcze więcej hoteli i kolejne turnusy z Japonii. Mamy więc imprezowe kurorty, miejscowości wypoczynkowe dla rodzin z dziećmi czy prywatne sypialnie Justina z Hollywood. Kebab i frytki lub szampan z kawiorem. 
Przez jeszcze stosunkowo słabo rozwiniętą infrastrukturę, a przede wszystkim wysoką cenę dojazdu i  pobytu, Raja Ampat żyje jeszcze swoim, papuańskim, a nie europejskim, życiem. Dorośli nieskażeni siłą pieniądza, dzieci nieskażone siłą tableta, żyją w zgodzie z przyrodą, w pełni korzystając z jej zasobów. Równikowy klimat tworzy idealne warunki dla rozwoju fauny i flory. Okres wegetacji jest krótki, dzięki czemu zbiorów można oczekiwać kilka razy w roku. Wody Pacyfiku to dom dla tysięcy gatunków ryb i mięczaków - cennego źródła białka, palmy kokosowe - ważnego dla diety tłuszczuBanany, bataty, papaje, daktyle - to tylko kilka przykładów źródła węglowodanów. Na równiku nikt nie umrze z głodu.
Tu życie jest proste i płynie wolno. Wuja cały dzień zamiata liście z plaży, jego siostrzenica buduje ścieżkę z muszelek. Raz na jakiś czas należy zebrać dojrzewające okrągły rok kokosy zanim same spadną i zrobią krzywdę. I sprawdzić stan pułapek na dzikie świnie. Raz w tygodniu popłynąć po ryż na sąsiednią wyspę. Wieczorem odbyć wspólną modlitwę w wiosce obok. A w międzyczasie walnąć się na hamaczku i odpooocząć, bo jest taaak straasznie gorąco i sennie!
To jest raj nieutracony, można o nim marzyć, jechać, podziwiać, wracać i podziwiać, ale nie można go zalać kukurydzą i lodami!

  


                       
























W skład indonezyjskiego trio, poza rajskimi wyspami, wchodzą wulkany i dżungle. 
A więc wulkany i dżungle.
Oddalony o parę godzin promem na wschód od Bali, Lombok. Przyciąga trzy rodzaje turystów: surferów, znajdujących dla siebie ekstralskie warunki na południu wyspy, nurków - tych nurkujących i i tych uczących się nurkować - zmierzających w kierunku Gili, i miłośników wypraw górskich, którzy przyjeżdżają w jednym celu - zdobyć Rinjani, najwyższą, poza Papuą, górę-wulkan Indonezji. Rinjani jest aktywne i lubi o sobie przypominać: plując popiołem na pobliskie pola doprowadza rolników do rozpaczy. Mimo to, okolice góry są wciąż zamieszkiwane. Ich mieszkańcy żyją z turystów takich jak my. Na górę samemu wejść się nie poleca, bo ścieżka nie zawsze widoczna, map brak, poza sezonem ludzi na szlaku brak, o pomoc nie ma kogo wołać, a poza tym, dajmy tym ludziom zarobić! Trzeba wziąć przewodnika. 
Pierwszego dnia pokonujemy dżunglę i sawannę, by drugiego dnia o świcie zdobyć krater.













Będąc na Lomboku zostaliśmy przeszkoleni z uprawy ryżu i kawy. Teraz umiem sadzić ryż i robić kawę (z ryżu). Liczę, że kiedyś się przyda. Jak ziemniaki wymarzną i nie będzie co jeść. 













Czujemy niedosyt dżunglą. W poszukiwaniu większych zwierząt jedziemy na Sumatrę!














Każda podróż odbywa się w trzech etapach. Podróż przed podróżą, w podróży i po podróży. B i C wychodzi wtedy i tylko wtedy jeśli A to dobry plan. Inaczej nie wychodzi.
Planowanie trwa, i to zwykle dłużej niż sama podróż. Szczególnie, jeśli miejsca trudno znaleźć na Wikitravel, a czasem zlokalizować na mapie. Zostają fora i blogi, albo być dobrej myśli. :)
Co się może schrzanić? Lista ma parę pozycji, warto wyeliminować te wynikające z własnego zaniedbania. Dekalog podstawowych: Nie zabieraj starych dolarów bo w Azji możesz sobie nimi nos wytrzeć (z 2007 to stary!), sprawdź pogodę (równik równikowy nierówny, niekiedy jeszcze monsun ma coś do gadania), sprawdź kalendarz lokalnych świąt państwowych i zawsze korzystaj z Blue Bird Taxi.
Na resztę zwykle wpływu się nie ma, więc i denerwować się nie ma co. Lion Air opóźnia lot kolejną godzinę? Idź do Maca i złap wifi. Najważniejsze, żeby po wylądowaniu usłyszeć panią mówiącą przez megafon: "The Lion Air flight number (...) from (...) has just landed safely."
                               

1 komentarz: