Jawa, Bali, Lombok, Gili, przemieszczając się z miejsca na miejsce, przebywając setki kilometrów, poruszam się lokalnym transportem. Pierwsze zetknięcie, dworzec kolejowy w Jakarcie. Mimo, że to klasa executive, jesteśmy jedynymi białymi ludźmi.
Indonezyjskie linie kolejowy dzielą się na 3 klasy: executive, business i economy. Jeśli nie przepadasz za podróżami na dachu , bądź przyczepionym jedną ręką do okna, warto dopłacić drugie tyle i kupić bilet w klasie executive albo business. Jeśli gdzieś można spotkać jakiegoś bule (białego człowieka), to właśnie tam.
Standard, nasze TLK. Nie narzekam. Do czasu, aż decyduję się skorzystać z łazienki. Pełna nadziei, bo to w końcu pierwsza klasa, otwieram drzwi, i.. widzę to, co na zdjęciu.
Podróż Jakarta – Bali, z przesiadką w Surabayi, trwa 24h. Na miejscu, w Denpasar, stolicy wyspy, łapiemy Angkota i kierujemy się w stronę Padangbai. Z przesiadkami, docieramy po 3 godzinach.
Angkot, a cóż to takiego? A no nic innego, jak lokalny autobus, albo raczej bus, z dwoma ławkami po obu stronach, wiecznie otwartymi drzwiami, nierzadko bez okien. Cóż więcej dodać, ważne, że dowozi do celu (nie ma utartych przystanków, zawiezie Cię tam, gdzie chcesz), i ważne, że tanie (2000 rupii bez względu na dystans). Miejsca dla 8 osób. Podobno zmieści i 18. Zdjęcie poniżej.
Wpis nie miałby większego sensu, gdybym nie opisała promu. A bo od promu zaczęła się cała moja przygoda z Indonezją. Jeśli przywiozłam ze sobą jakieś z europejskich manier, tam całkiem o nich zapomniałam. Inaczej się nie dało, inaczej pobyt tutaj stałby się naprawdę uciążliwy. Chcesz posmakować prawdziwej Indonezji? Polecam wycieczkę Bali – Lombok, oczywiście lokalnym transportem. Subkultura promu, bo inaczej tego nie nazwę, to tętniący życiem festyn. Gdzieś z telewizora nadaje indonezyjska muzyka, gdzieś ktoś gra na czymś co przypomina gitarę, zawodzi dziecko, tu i ówdzie kręcą się naganiacze, sprzedawcy słodkiej kukurydzy z czekoladą, zupek chińskich, herbaty, chustek i innych pierdółek. Jedni rozkładają się na materacach pod oknem, inni na plastikowych krzesełkach, inni po prostu na podłodze. Na miejsce mamy dotrzeć po 5 godzinach. Docieramy po 7. Zatrzymaliśmy się gdzieś na środku zatoczki, pewnie przepuszczaliśmy inny statek. Poczekamy, czy komuś się spieszy? It’s Indonesia, forget about time! Kolejny raz jesteśmy jedynymi białymi pasażerami.
Skuterki. Największe zagęszczenie skuterków jakie do tej pory widziałam. Zważając na to, że Indonezja to ok. 250mln ludzi (co daje im czwarte miejsce na świecie co do gęstości zaludnienia), ten środek transportu to strzał w dziesiątkę. Jako że transport publiczny jest słabo rozwinięty, prawie każdy tutaj jest zmechanizowany. Skutery znacznie rozładowują ruch uliczny, który i tak jest uciążliwy. Sznury samochodów (dobrych, japońskich, nowych samochodów), ciągną się w nieskończoność (Jakarta jest najbardziej zatłoczonym miastem Azji, co daje jej automatycznie tytuł najbardziej zatłoczonego miasta świata). Między autami przemykają motory. I pewnie te zwinne maszyny jeszcze bardziej wyparłyby samochody, gdyby nie duży odsetek wypadków na indonezyjskich drogach i fakt, że głównymi ofiarami są motocykliści. Kultura jazdy w Indonezji pozostawia wiele do życzenia, brak przestrzegania przepisów jest czymś tak naturalnym, że policja (zresztą całkowicie skorumpowana), nie robi nic w tym kierunku. Policja na drogach owszem, zdarza się, lecz po to, by kierować ruchem. Jeśli nawet są światła, mało kto ich przestrzega. Gwizdek policjanta zdecydowanie bardziej przemawia do kierowców. Dobre, wysokie ubezpieczenia to podstawa. A jak w tym wszystkim piesi? A no właśnie, kultura przemieszczania się pieszo, spacerowania ulicami, jest im całkiem obca. Poniekąd przez panujące warunki na drogach, poniekąd przez uciążliwe (nawet dla nich!) słońce. Ale gdy już trzeba przejść przez ulicę, cóż zrobić? Ha, a więc Indonezja to kraj, w którym samochód można zatrzymać ręką! Najprościej mówiąc, wbijasz się w tłum jadących samochodów i ręką sygnalizujesz kierowcom by łaskawie zatrzymali się i pozwolili przejść. Uwaga, nie zawsze działa. Trzeba mieć oczy dookoła głowy. Potrącenia to codzienność.
(wycieczka na wulkan Bromo, do pewnego momentu dojeżdża się jeepami)
(albo końmi)
(wycieczka na wulkan Bromo, do pewnego momentu dojeżdża się jeepami)
(albo końmi)
Moją własną przygodę za kółkiem odpokutowałam kilkudniową chorobą. Wyjeżdżając z "parkingu" przytarłam o stojący skuter (prawa ręka bezskutecznie szukała biegów). Byłam bliska płaczu, a Janek.. po prostu nic nie mówił. Jeździłam cały dzień. Nic więcej się nie stało. Rysa kosztowała 30$. Stres? Jakieś 5 lat życia. Egzamin w ruchu lewostronnym mam za sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz