niedziela, 25 sierpnia 2013

O kuchni



Od czego tu zacząć! Kuchnia, którą poznaję, to wachlarz przypraw, to imbir, kardamon, cząber, orzeszki ziemne, to kokos w każdej postaci, to liście limonki, tofu, a wreszcie ryby i owoce morza jakie pierwszy raz na oczy widzę, a których w innych okolicznościach pewnie nie odważyłabym się spróbować, a przede wszystkim, królujący w Indonezji – ryż.
(jakieś mięso)
(zestaw śniadaniowy)
(zupa szpinakowa i, tak, jajecznica)
(przyrządzone na bazie sfermentowanej soi, smaczne)
(coś tam coś tam z krewetek)

Na początek mała lekcja indonezyjskiego. Idąc do lokalnej restauracji warto znać kilka podstawowych składników, jeśli nie jest się wystarczająco odważnym by próbować wszystkiego. Ja, początkowo, nie byłam.
Nasi-ryż
Mie-makaron
Ayam-kurczak
Goreng-smażony
Pierwsze zetknięcie z tutejszą kuchnią – Mie goreng i Nasi goreng. „Zapamiętaj te nazwy” – mówi Janek. Smażony makaron i ryż z warzywami – bo tym właśnie okazały się te potrawy – można kupić na każdym straganie, na każdym kroku. Podawane na papierowych talerzykach bądź w liściach bananowca, w zależności od standardu „lokalu”.  Z kolei spragnieni turyści zamawiający herbatę mogą doznać nie lada szoku gdy brunatny napój – ich zamówienie – okazuje się ulepkiem bez smaku. Moje pierwsze wrażenie – smak słodki i pikantny bezkonkurencyjnie dominują. Witajcie w Indonezji!
Po ryżu i makaronie przyszła kolej na jajka. Jajka w każdej postaci, gotowane, smażone, do ryżu, do makaronu, jako odżywczy składnik często zastępują mięso, szczególnie w biedniejszych regionach. Mnie najbardziej zasmakowały Salty egg.
Salty Egg? A cóż to takiego? A no właśnie! Uzbrójmy się w cierpliwość - miną dwa tygodnie zanim trzymane pod grubą warstwą pokruszonej cegły jajko będzie nadawało się do jedzenia . Skorupka robi się niebieska, a samo jajko w środku – popielate. Mniam!
Banany. Indonezja to nie jeden żółty banan i kropka. Odmian od groma, nawet nie starałam się zapamiętać. Od króciutkich, długości małego palca, po normalne, jak nasze europejskie. W środku zazwyczaj pomarańczowe. Smak -  bardziej intensywny. Serwowane na milion sposobów. Ja polecam zapiekane w toście.
Ryż. Biały, czerwony (tak, czerwony!), i czarny. Pakowany w workach jak po ziemniakach. Nikt nie zawraca sobie gitary sprzedawaniem ryżu w kilogramowych woreczkach! Śniadanie – ryż, lunch – ryż, obiad –ryż, kolacja – ku zaskoczeniu – ryż. Opatentowana „ryżarka” – zawsze przy indonezyjskim stole, zawsze z ciepłym ryżem, na wypadek, gdybyś w ciągu dnia miał ochotę przekąsić ryż. Ryż w liściu bananowca, gotowany na parze, jest całkiem smaczny!
Ryby, owoce morza. W zupie, w ryżu. Szczególnie pyszne w sosie sojowym, bo ich sojowy sos to nie słona woda jak u nas. To gęsty, słodki jak miód syrop, dodawany do potraw nadaje ciekawy smak. Owoce morza – od krewetek przez skorupiaki i ośmiornice – zazwyczaj serwowane w chrupkiej temperze. W całości.
 (ośmiornica, serwowana z atramentem)

Owoce. Pomarańcze (ku mojemu zdziwieniu – zielone są dojrzałe!), mango, arbuzy i papaye, czyli te, które znamy z Europy, to garstka tego, co można spotkać na straganach. Mój indonezyjski zatrzymał się póki co na dzień dobry i dziękuję, i nie jest w stanie ich wymienić. W każdym razie, wiele z nich na pewno nie trafia do przepełnionych towarem europejskich supermarketów.
 (dragon fruit)
 

Co tu można pić. O herbacie wspomniałam, z kawą jest podobnie. Lurka, nic szczególnego. Co jednak zasługuje na uwagę to przedziwny napój, który skosztowałam na jednym z lokalnych festynów. Żółty kolor dawała kurkuma, słodkawy smak – ryż. Bardzo aromatyczne, ale na paru łykach się skończyło. Nie chcąc zrobić przykrości host fam popijałam, myśląc jednak jak tu się przez przypadek potknąć i wylać coś niecoś..
Moje ulubione.
Satay. Szaszłyki z kurczaka, jagnięciny bądź króliczego mięsa, podawane z ryżem gotowanym na parze i w sosie z orzeszków ziemnych. Palce lizać!
Nasi uduk. Inaczej – Salty rice. Bardzo prosta potrawa, a jaki efekt! To po prostu ryż, w jakiś dla nich tylko wiadomy sposób gotowany z mleczkiem kokosowym, przysmażonymi wiórkami kokosowymi, imbirem, i pewnie całym mnóstwem innych przypraw.
Opor ayam – Kurczak w sosie tak aromatycznym, że zerwał mnie z łóżka o 5 rano. Przepisu nie podam, bo takich przypraw angielsko - indonezyjski słownik nie znał. Mój węch również ich nie rozpoznał.  Lampka w głowie – obowiązkowo zabrać do Polski.
Słodycze. Nie będzie zaskoczenia. Kokos, orzeszki ziemne, banany, czekolada  i.. tak, ryż. Dla mnie okey!
Na koniec niespodzianka. Podczas wieczornej degustacji jawajskich pyszności (bardzo chętnie dzielą się swoją kulturą, szczególnie gdy widzą zainteresowanie z drugiej strony), mam odgadnąć zagadkę. Przede mną coś przypominającego chipsy, w każdym razie, coś cienkiego, w „panierce”. Patrzę, myślę, to może być wszystkim! Cóż, próbuję. Ni to kurczak, ni to jajko. Blisko, blisko.. „Chips” okazuje się skórą zdartą z rabki kurzej, następnie smażony w głębokim oleju. „Ma dużo kolagenu”, mówi Winni. Grzecznie dziękuję i wracam do słodyczy.










1 komentarz: