Piszę o ludziach, piszę o kulturze, czas najwyższy przedstawić Indonezję od tej strony, z której ma najwięcej do zaoferowania. Natura! Czyli krajobrazy, i to małe zoo, które spotykam na co dzień, niekiedy nawet bez wychodzenia z pokoju.
Nie trzeba za bardzo oddalać się od Semarang, by urbanizacja ustąpiła miejsca przyrodzie, i to przyrodzie w swojej najbardziej dziewiczej postaci. Przemierzając Jawę centralną, z nosem przyklejonym do autobusowej szyby, przychodzą mi na myśl zdjęcia z National Geographic. Zdjęcia miejsc tak odległych, tak egzotycznych, tak dla mnie nieosiągalnych, że zazwyczaj po prostu przewracałam kartkę magazynu zostawiając planowanie podróży Wojciechowskiej czy Cejrowskiemu. Teraz jestem to ja, sama, a od zdjęcia z magazynu dzieli mnie tylko szyba w autobusie.
Co widzę? Widzę ciągnące się jak okiem sięgnąć pola ryżowe, rosnące wzdłuż drogi drzewa papayi i wciąż jeszcze niedojrzałego mango, kokosowe palmy, daktylowce, a wreszcie, obsypane białym kwieciem, plantacje kawy i herbaty. I Góry. Wysokie, rzadko przemierzane. A w tym wszystkim - wyłaniające się raz po raz – wulkany.
(Kawa. Jej kwiaty pachną bardzo ładnie. I to zdecydowanie nie kawą. Po prostu.. kwieciście)
(Dojrzewająca papaya)
Nieco inaczej wita mnie Lombok. I chociaż czas pozwala zobaczyć jedynie zachodnią część wyspy, to wystarczająco, by rozładować baterie w aparacie. Asfaltowa droga wiedzie przez dżunglę, gęstą, soczyście zieloną, wysoką dżunglę, z drzew zwisające liany, przy drodze biegające swawolnie małpy. Wrócę tu kiedyś, wrócę z pewnością! Przystawka była na tyle zachęcająca, że w głowie mi się kręci na myśl, co podadzą na deser.
Gili, zespół trzech wysepek położonych między Bali a Lombok, przyciąga tym, co najlepszego może zaoferować ocean. Same wysepki są tak małe, że obejście zajmuje nie więcej niż dwie godziny. Jednak wystarczy zanurzyć głowę pod powierzchnię wody, by przekonać się, że warto spędzić tu co najmniej kilka dni z wykupionym kursem nurkowania. I choć nie udaje mi się zobaczyć żółwia ani rekina, to ławice kolorowych rybek, rafy koralowe, o które się ocieram i wrak zatopionego statku, robią na mnie ogromne wrażenie. Nurkowanie, to jest to! Stało się, złapałam bakcyla.
Ta część Bali, o której warto wspominać, to zdecydowanie nie Kuta, i nie Denpasar. Ale nie wiem co więcej o Bali.. Serce zostawiam na Lombok.
(monkey forest)
(Ryż)
Wiecie, że Bali to największe zagęszczenie kogutów na świecie??
Czas na małpy. Pierwszy raz spotykam je na Lombok. Wiozący nas kierowca zatrzymuje się przy jednym ze straganów, takich co pełno po drodze, kupuje paczuszkę „chrupek” i wręcza nam, mówiąc, że to dla małp. Lepiej mieć coś dla nich w zanadrzu, inaczej bywają agresywne. Pierwszy kontakt z jedną z nich wspominam bardzo miło. Swobodnie wyciąga swoją (jakże ludzką!) łapkę, sięgając po ulubione smakołyki. Na próby dotknięcia reaguje jednak płochliwie. Jest to jedyna przyjazna mi małpa, którą spotykam. Bo małpy to złodziejki, bezczelne, psikuśne, inteligentne stworzenia, co dobrze wiedzą, co turysta nosi w kieszeni.
Co więcej, zbyt napastliwie nękane przez właścicieli lustrzanek i cyfrówek – potrafią być agresywne. Przy czym, zęby mają, ho ho, niczego sobie!
A na domiar złego, jakie bezwstydne!
To, co jednak mają ludzkiego (albo my małpiego), to - uczucia. Jeśli jest coś takiego jak małpia miłość, to chyba właśnie czymś takim obdarzają się te dwie przedstawicielki.
Niektórych zachowań jednak nie potrafię, i nawet nie staram się, zrozumieć.
Węże. Od jadowitych, niepozornie wyglądających kobr, po bycze, lecz niegroźne gadziny. Przypadki ukąszeń zdarzają się, to nie rzadkość. Te tutaj to „eksponaty”. Czy masz zimną krew? Zachowasz stoicki spokój? Wąż wyczuwa moją niepewność, ja wyczuwam jego przewagę. Po niespełna 5 sekundach niemal zrzucam go w ramiona właściciela.
(Jak on się nazywał??)
Szczury, karaluchy, jaszczurki, czyli mali mieszkańcy tutejszych domów, to to, na co uodparniamy się pierwszego dnia pobytu. Moja współlokatorka lubi spędzać czas na suficie, przy klimatyzatorze, zmyślne stworzenie!
Tego Pana spotykam bycząc się na plaży. Prawdopodobnie spędzamy razem długie chwile w wodzie, oboje nieświadomi swojej obecności. Gdy go w końcu zauważam, brodzącego koło mnie, lecę po aparat, ale entuzjazm do dalszej kąpieli nieco opada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz